Rok 1976. Jest zimny lutowy dzień. W pracowni na warszawskiej Pradze, będącej jednym pokoikiem z wnęką do spania, z wodą i "wygódką" na korytarzu pozuję mojemu przyszłemu mężowi do portretu.
![]() |
Okno pracowni jest na mansardzie z lewej strony, mam sentyment do tego miejsca, chociaż przestało być pracownią męża wiele lat temu |
Skończony portret przyniósł w dniu moich urodzin. Wyglądam na nim tak:
![]() |
Może rzeczywiście jak sfinks? |
![]() |
Ten autoportret namalował kilka lat wcześniej, ale niewiele się wtedy jeszcze zmienił |
I tak 34 lata temu - jak mawia mój mąż - rzuciłam się na głęboką wodę. Na szczęście jestem spod znaku Ryb i jakoś płynę...
Mój mąż jest świetnym malarzem, ale nie korzysta z komputera. Więc ja spróbuję być jego "tubą " i trochę o jego twórczości opowiedzieć. Ten blog będzie głównie o tym, ale pewnie nie tylko. Zaczynam już drugi raz, bo pierwszy start był falstartem - został skrytykowany przez mojego literackiego guru, która powiedziała, że tekst jest do bani - jakbym oprowadzała znudzoną wycieczkę po muzeum. No dobra, powiedziała to łagodniej, innymi słowami: "styl trochę przypomina styl muzealnego przewodnika". Tego nie chcę, nie jestem kustoszem w muzeum obrazów mojego męża. Hm, czy jestem muzą? Ha! To on może tylko powiedzieć, na pewno jestem często jego modelką, zawsze pierwszą osobą oglądającą obraz i czasem pierwszym krytykiem.
A czemu taki dałam tytuł bloga? Jeśli czasem nie mam pomysłu na prezent dla męża, wiem, że tuba bieli zawsze go ucieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz