czwartek, 30 grudnia 2010

Szybki start...

...czyli skok na głęboką wodę.
Rok 1976. Jest zimny lutowy dzień. W pracowni na warszawskiej Pradze, będącej jednym pokoikiem z wnęką do spania, z wodą i "wygódką" na korytarzu pozuję mojemu przyszłemu mężowi do portretu.
Okno pracowni jest na mansardzie z lewej strony, mam sentyment do tego miejsca, chociaż przestało być pracownią męża wiele lat temu
 Oczywiście nie wiem jeszcze wtedy, że będę żoną tego przystojnego malarza. Za kilka tygodni skończę 20 lat i o życiu małżeńskim - a o życiu z artystą malarzem w szczególności - nie wiem nic. Na razie powstaje mój portret, do którego pozowałam, siedząc "jak milczący sfinks" - jak później wiele razy powtarzał Adam.
Skończony portret przyniósł w dniu moich urodzin. Wyglądam na nim tak:

Może rzeczywiście jak sfinks?
 Mój portrecista wyglądał wtedy mniej więcej tak (tylko oczywiście miał na sobie ubranko):

Ten autoportret namalował kilka lat wcześniej, ale niewiele się wtedy jeszcze zmienił
 Pięć miesięcy później, w lipcu byliśmy już w podróży poślubnej. Zobaczyłam wtedy film, którego fabuła mówiła o życiu malarza, akcja rozgrywała się chyba na początku XX wieku. Założył rodzinę i po pewnym czasie jego żona zarabiała na chleb, śpiewając na podwórkach a trójka dzieci przygrywała na instrumentach. Cieszę się, że mnie to nie spotkało, ponieważ mam kiepski głos i nie gram na żadnym instrumencie.
 I tak 34 lata temu - jak mawia mój mąż - rzuciłam się na głęboką wodę. Na szczęście jestem spod znaku Ryb i jakoś płynę...
Mój mąż jest świetnym malarzem, ale nie korzysta z komputera. Więc ja spróbuję być jego "tubą " i trochę o jego twórczości opowiedzieć. Ten blog będzie głównie o tym, ale pewnie nie tylko. Zaczynam już drugi raz, bo pierwszy start był falstartem - został skrytykowany przez mojego literackiego guru, która powiedziała, że tekst jest do bani - jakbym oprowadzała znudzoną wycieczkę po muzeum. No dobra, powiedziała to łagodniej, innymi słowami: "styl trochę przypomina styl muzealnego przewodnika". Tego nie chcę, nie jestem kustoszem w muzeum obrazów mojego męża. Hm, czy jestem muzą? Ha! To on może tylko powiedzieć, na pewno jestem często jego modelką, zawsze pierwszą osobą oglądającą obraz i czasem pierwszym krytykiem.
A czemu taki dałam tytuł bloga? Jeśli czasem nie mam pomysłu na prezent dla męża, wiem, że tuba bieli zawsze go ucieszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz