niedziela, 2 stycznia 2011

Wsi spokojna wsi wesoła

"Gorące dni nastawają,
Suche role się padają;
Polny świercz, co głosu sstaje,
Gwałtownemu słońcu łaje.

Już mdłe bydło szuka cienia
I ciekącego strumienia,
I pasterze, chodząc za niem,
Budzą lasy swoim graniem."
(Pieśń świętojańska o Sobótce, Jan Kochanowski
 
Lubię wszystkie pory roku, ale trochę zatęskniłam za latem, za wiejskim pejzażem na żywo, nie tylko na obrazach. Powiesiłam w sypialni kilka pejzaży z rodzinnej wsi Adama, żeby mój wzrok padał na nie od razu po przebudzeniu. Bardzo mi to poprawia nastrój. 



Za oknem zima a tu się od razu ciepło robi, gdy widzi się takie pełne słońca pejzaże.
Wychowałam się w mieście i żałuję, że nie miałam rodziny na wsi. Teraz mam i pamiętam jak w czasie pierwszych wakacji w rodzinnej wsi Adama odkrywałam tę wieś i uczyłam się jej. Pamiętam jak wybrałam się sama na spacer "w pole za stodołę". Straciłam orientację w terenie zaraz za pierwszą "poprzeczką" i po chwili błąkałam się próbując znaleźć drogę powrotną na podwórze teściowej. Powstrzymując płacz i wzbudzając lekką sensację wśród sąsiadów, krążyłam bezradnie wśród chałup . Wpadłam w jakiś dół wypełniony wodą, gubiąc sandał. Wreszcie ktoś się nade mną ulitował i odprowadził do domu.
Mimo tak marnych początków kocham tę wieś.

Całe szczęście jednak, że nie goniło mnie żadne "duże zwierzę", co przecież było możliwe. Na dowód tego, że mogło się coś takiego zdarzyć przytoczę początek autobiografii Adama: 

Pastuszek
 W letni, skwarny dzień, ktoś, kto jechał lub szedł od Kazimierza Dolnego, a był już blisko Karczmisk, mógł zobaczyć w polu tuman gęstego kurzu. Wzniecała go oszalała, pobudzona ukąszeniami gzów, pokaźna krowa. „Sada” – tak ją dla odmiany od innych bydląt nazywano – nie pędziła sama. Ciągnęła na łańcuchu zaplątanego w nim dwunastoletniego, mizernej postury pastucha. Pastuch jak szmata podskakiwał na nierównościach polnej drogi zanim, po „przejechaniu” kilkuset metrów odczepił się wreszcie od rozjuszonego potwora, który pędził dalej w stronę wsi.                                                                               
Pastuszek podniósł się z trudem i obejrzał za siebie. Tą samą drogą mogła też pędzić „Łaciata”. Łaciata jednak obrała inny kierunek. Przez wyrośnięte zboże, kartoflane i buraczane zagony galopowała w stronę Słotwin.                          

Najbardziej lubię obraz, na którym stoję na drodze prowadzącej od pól do rodzinnego domu Adama. Jest dla mnie bardzo symboliczny. 
Ta mała postać to ja. Jakoś mam pewność, że idąc tą drogą, nie zgubię się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz