wtorek, 4 stycznia 2011

Słodki sen w willi Karin...

...czyli historia pewnego rysunku.

Po skoku na głęboką wodę nadszedł czas wakacji i wraz z nim nasza podróż poślubna. Nie, nie była to Wenecja  (chociaż o niej wkrótce napiszę). Były lata 70. XX wieku i spędziliśmy dwa miesiące nad naszym Bałtykiem - w Jastrzębiej Górze, Gdyni i Juracie.  W Jastrzębiej Górze mieliśmy zatrzymać się w willi Karin, którą oddał nam do dyspozycji znajomy. Przemierzyliśmy Jastrzębią Górę wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu tej willi Karin. Po półtorej godzinie wędrowania z walizkami, jakiś stary rybak wskazał nam drogę w stronę lasu. Zmordowani dotarliśmy na miejsce. Ładnie położony w lesie, stał stary domek kempingowy, na którym wymalowany był dumny napis; "Willa Karin". Nasz znajomy był wielbicielem Karin Stanek...

Były to przyjemne długie wakacje. W pewnej chwili okazało się, że spędzamy je we trójkę. Dopadły mnie pierwsze nudności i biedny Adam przemierzał samotnie w deszczu (pogoda była w kratkę) nadmorskie szlaki w poszukiwaniu na zmianę: kiszonych ogórków, śledzi i ciastek a ja w tym czasie leżałam walcząc z mdłościami.
Któregoś dnia, gdy tak sobie leżałam a on wrócił z kolejną porcją zdobycznej kiszonej kapusty,  zakrzyknął:
- Leż tak, leż sobie, zrobię ci rysunek!
Ponieważ nie miałam już ochoty na kapustę a po ciastka nie wypadało tak natychmiast go wysyłać, zaczęłam pozować (czyli leżeć w tej samej pozycji) patrząc ciepło na mojego portrecistę. Patrzyłam, patrzyłam i...gdy się obudziłam rysunek był gotowy:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz